W popłochu szukam riposty, bo co odpowiedzieć na taki tekst: – E! Chcesz zobaczyć mojego węża?
Idę przez centrum handlowe, patrzę: wąż. Wielki, leniwy, tłusty pyton. Staję jak zahipnotyzowana z wbitym przez szybę wzrokiem w jego nieruchome oczy. Mijają sekundy, minuty, a ja z moim wężem w tym nagle stworzonym, zamkniętym, nierealnym świecie jego terrarium za szybą sklepu zoologicznego. Zawieszona trwam w wężowej przestrzeni, w aurze gada, bez wstępu do jego skóry zmiennej, jego lśniącego garnituru tak niedbale i z gracją zrzucanego przy wzroście wagi, którą ów nigdy się nie przejmuje, przeciwnie, którą się chlubi. Prążkowany, wyklęty.
Długi cętkowany kręty.
Patrzymy na siebie, milczymy na siebie, czas mija. Czas – żmija. Nie ma już mnie, nie ma już jego, jednym ciałem z szybą pośrodku jesteśmy. Jednym ciałem, jedną duszą wężową spleceni wokół drzewca przez pracownika sklepu zoologicznego do klatki wstawionego, w jednej, zupełnie nowej, tygrysio upstrzonej skórze.
I nagle słyszę z innej planety jakieś głosy, w szybie odbite postacie widzę i już się od węża odklejam, choć stoję tam nadal, już mnie w wężu zabrakło, już z jego łusek wychodzę.
Trzech łepków łysych idzie, w adidasach, z torbami najka, w dresach za luźnych, w bluzach kroczą. Stopy na zewnątrz, klaty na zewnątrz, uda na zewnątrz. Marsz, marsz, bujają się kaptury. Maszerują chłopcy, maszerują. Patrzą na mnie i już słyszę ich tubalny rechot. I wiem, że zaraz padnie to zdanie, na które nie znam odpowiedzi. W popłochu porzucam pytona, sklejam ze stuporu ripostę, ale nie da się, nie da się, bo co odpowiedzieć na taki tekst:
- E! A chcesz zobaczyć mojego węża?
Odejdę, to zrównam i pójdę razem z nimi. Za nic w świecie. Zostanę, jeszcze gorzej. W przeciwną stronę, tyłem rakiem bezsilnie umykam, a wściekła, bo adidasami w egzotykę moją weszli. Idę i kłócę się z sobą, z tą drugą mną, z tą mądrą, z tą co ma język niewyparzony, co wie jak się odciąć łysemu w kapturze. Mówię jej, co mnie spotkało, tłumaczę. Ty wiesz, zrozum, ja lubię przyrodę. Kocham zwierzęta. Fascynują mnie węże. Tygrysy. Pająki. Muchy nawet. Przecież wiesz, znasz mnie – mówię. Zniecierpliwiona, fakt, może i nerwowa jestem. Ale zrozum. Studiowałam zoologię. Filmy przyrodnicze oglądam. Kupiłam kablówkę tylko dla programu Planet. I Discovery Channel. Odłączyli mi po miesiącu, bo się promocja skończyła. Więc gdy węża zobaczę w Manhattanie, to chyba mogę na węża popatrzeć bez kibolskich wtrętów? Co? Czy nie mogę? Co?!
A ona milczy. Mądrala. Już ją widzę, jak stoi przy szybie, przy witrynie sklepu zoologicznego i patrzy na węża. Już jest z nim jednym ciałem. Oboje milczą, lewitują w swoim świecie, w zamkniętej dżungli, w środku miasta, w centrum handlowym, dwa posągi, kochankowie spleceni w uścisku fascynacji. Ona pulchna blondynka i on – osiem metrów królewskich zwiniętych wokół drzewca z terrarium sklepu….
I nagle trzech dresiarzy, hobby siłownia, iloraz sześćdziesiąt – w szybie się odbijają, słychać żabi rechot. Wąż się wzdryga, ona stoi. Twarda jak posąg, ze stali, kurde, z brązu! Więc jeden z osiłków wychyla się zaczepnie i mówi:
- E! A chcesz zobaczyć mojego węża?
Wtedy ona niechętnie odwraca wzrok od gada, z żalem się z nim na chwilę rozstaje, i od niechcenia, z obrzydzeniem leniwym na twarzy, łysego delikwenta z tym jego przyobiecanym wężem, co go on ma taką ochotę pokazać, taksuje i mówi głośno, konkretnie, choć krótko:
- Nie.
————————————————————————————————
Kartuzy, kwartalnik literacki Światło i Cień, nr 1
Filed under: Sens Życia
