Człowiek myślał, że się czegoś w życiu nauczył. Guzik się nauczył. Bo czymże jest zwykła proza wobec poezji Patrycji Markowskiej?
Byłam na koncercie Patrycji Markowskiej. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Właściwie chyba tego nie wytłumaczę. Po prostu znalazłam się w nieodpowiednim czasie w niewłaściwym miejscu. Rzecz w tym, że to był przypadek, jak zderzenie dwóch planet, meteorytów z dwóch odległych kosmosów. Przypadek przypadkiem, lecz – jak to z przypadkami bywa – wywrócił on do góry nogami porządek mojego świata i nic już nie będzie takie jak kiedyś.
Nie, to nie tak jak Państwo myślą. Moja obecność nie została najprawdopodobniej w ogóle zauważona przez Patrycję Markowską. Ona, niczym wielka Melancholia trzasnęła w mój maleńki świat bez mrugnięcia okiem i pomknęła nienaruszona dalej. Ja z kolei, spokojnie do tej pory krążąca po swojej orbicie drobnica, zostałam starta na kosmiczny pył, na miał marności, którego brak znaczenia, siedząc w kącie, pijąc whisky i obserwując szalejący tłum, z trwogą zrozumiałam.
Słowa. Bo o tym rzecz. Słowa Patrycji Markowskiej, których nie pojmuję i nigdy nie pojmę. Tajemny kod wpisany w czerń kobiecej mutacji głosu Grzegorza Markowskiego, co jeszcze bardziej podnosi stopień niedostępności dla takiej osoby jak ja. Kobieta śpiewa głosem swojego ojca, a śpiewa tak:
Kiedy noc spłoszy dzień
Zmieni imię swe, już czas
Czas już iść, założy więc
Czerwieni słodki wdzięk, już czas
Zapach obietnicy ma
Piję już drugą whisky, jednak ni w ząb nie rozumiem. Na początku niby jakoś idzie. Noc spłoszy dzień. Proste. Proste? Cha. Cha. Tak się tylko wydaje! Bo kto tu kogo płoszy? Noc jest płoszona, czy dzień jest płoszony? Noc jest płoszona. Ale głowy nie dam. Bo czemu niby noc jest płoszona, skoro równie dobrze mógłby to być płoszony dzień? Że niby w czym noc jest lepsza?
Myślę, posłucham dalej i się rozjaśni. Ale dalej tylko mrok gęstnieje. Bo ni z gruszki ni z pietruszki wyskakuje mi jakieś imię! Imię jest, lecz nie pada. Imię tajemnica, imię kod. W dodatku to imię się zmieni. Jeszcze nie padło, a już inne. Co za karuzela! I ja, ja na niej, zagubiona, zdezorientowana, a niby (kurde jaki wstyd), a niby literatka. Zagubiona literatka na karuzeli dnia i nocy z kalejdoskopem tajemniczych, nieodgadnionych nigdy imion, fruwam.
Spokojnie. Czas już iść. Czas już iść, śpiewa Patrycja, a ja myślę, cholera, nic nie zrozumiałam, a już czas iść, ale dalej nagle: ktoś się ubiera. W coś czerwonego, jak mniemam. Ale kto się ubiera? Nie wiem, znów nie rozumiem. Imię się ubiera? Zmieniło się i wskakuje w kieckę? Nie, to noc. A może dzień? Dzień w czerwieni. To by było nawet niezłe. Dzień przegania nockę, zakłada kieckę i zmienia imię. I nagle: eureka! Przecież to logiczne. Wczoraj niedziela, dziś poniedziałek. W dodatku ten zapach obietnicy. No, kochani, co jak co, ale poniedziałek zawsze obfituje w niespodzianki. Jaki mądry tekst! Już się cieszę, już lecę po nową whisky, gdy nagle jak grom z nieba:
Zerwany nocą kwiat, już czas
Pod rzęsami skryła się
Winem zmywa grzech
Jak świat światem, język językiem, prosty mój mózg dniu przypisywał do tej pory rodzaj męski. Nie wiem, może to faktycznie pomyłka. Może dzień jest kobietą? A może przedwczesna moja radość? Może to jednak noc przegnała dzień, noc się ubrała w kieckę i zmienia imię? A teraz zrywa kwiaty i skrywa pod rzęsami się (sama się skrywa?!), w dodatku winem coś pierze, jakiś grzech, jasna cholera…
Spytaj ją co czuje gdy,
Gdy nadejdzie trzeźwy świt
Spytaj ją czy o czymś śni.
A jednak. Rzecz się dzieje w nocy. I należy ją spytać, ona wszystko wyjaśni. Ja tam nie wiem, może Patrycja umie gadać z nocą, mi się nie zdarzyło, co tylko potwierdza moją ułomność, moją marność. Szanowni Państwo, dalej jest tylko gorzej. Gorzej, oczywiście, dla mnie:
Ona kochać chce,
Bo po nocy nawet dla niej wstaje dzień
Ona kochać chce,
Księżycowy Anioł, krucha tak jak szept
Żadna whisky nie pomoże, gdy do akcji wkracza Księżycowy Anioł. Kruchy, notabene, jak szept. Swoją drogą, pojęcia nie miałam, że szept jest kruchy. Ciasto kruche, ok. Bombka. Kieliszek, szklanka, szklanka z whisky, kruche to wszystko, aż strach. Ale szept? W moim prymitywnym pojęciu szept mógł być niewyraźny. Albo przeciwnie: bardzo wyraźny. Dobrotliwy, lub złowieszczy. Jadowity, przenikliwy, ba, przeszywający! Mógł być też bełkotliwy. Odwrotnie: precyzyjny jak laser. Szept ulotny. Szept ledwie słyszalny. Mój Boże, szeptów jest nieskończoność, szeptów jest jak psów! Ale żaden z nich nigdy nie był kruchy.
A jednak.
Tajemnicy słodki smak
Nasyci wiele dusz i ciał
Kochać chce, lecz dobrze wie
Daleko stąd do gwiazd
Może i słodki jest smak tajemnicy, ale teraz już wiem, już rozumiem w całej rozciągłości, że im więcej między mną a Patrycją lat świetlnych, tym lepiej dla mnie. Są ludzie, którzy stronią od rzeczy, których nie pojmują. Ja do nich należę. Nie pojmuję tajemnicy słodyczy sycących dusze i ciała, zwłaszcza ciała. Tak czy owak, jedno jest jasne, aż nadto zrozumiałe: daleko mi do gwiazd. Zwłaszcza do takiej gwiazdy jak Patrycja Markowska. I już jestem w domu, już mi się zdaję, że pogodzona ze swoją marnością, rozumiem. Spokojnie więc dopijam whisky, gdy na koniec słyszę:
Księżycowy Anioł dobrze zna, dobrze zna swój grzech
Kiwam głową. Księżycowy Anioł dobrze zna swój grzech. Ziemski człowiek go nie zna. Ziemski człowiek błąka się we mgle, w kruchych szeptach słodkiej tajemnicy sycącej ciała i dusze, w czerwieni wdzięku nocy się błąka, a nic nie widzi, nic nie rozumie. I nie zrozumie, dopóki nie otrze się o gwiezdny pył, dopóki nie spotka Księżycowego Anioła, dopóki nie spotka Patrycji Markowskiej.
————————————————————————————–
Tekst opublikowany w najnowszym Be Magazine, Be Famous, maj 2013.
Filed under: Celebrity, Magazyn BE, Sens Życia Tagged: Patrycja Markowska, piosenki, poezja, tekst
