Urodziła wam się piękna córka. Ukryjcie ją szybko, bo żołnierze idą…
Moje szczelne dotąd schronienie przed światem zaczyna przenikać chłód. Wiatr tłucze się po zamkniętych oknach jak zabłąkany wielki ptak i próbuje wejść do środka.
Dziewczyna z cmentarza jak znikła, tak znikła, druga wizyta na cmentarzu nic nie zmieniła w tej sprawie. Stwierdziłam jednak kilka dodatkowych nazwisk na mogiłach. Wygląda na to, że cmentarz powiększa się z każdą moją wizytą, jakby zapanowała tu jakaś tajemnicza epidemia, jakby ludzie umierali w pośpiechu, a groby im w takim samym pośpiechu wyrastały. Dziwne, że mogiły już stare, omszałe, otłuczone, zębem nieistniejącego czasu pokąsane. Dziwne, że wśród żywej jeszcze społeczności nie widać żadnego popłochu, wszelkim epidemiom od zarania ludzkości przypisanego, a przecież wiadomo, że śmierć jest tylko kwestią czasu. I dziwne, że wiatr morowe powietrze roznoszący – bo przecież wkrótce wszyscy umrzemy – ma tak świeży zapach. Jakby śmierć była zbawieniem, oddechem najgłębszym z możliwych, otwartym na oścież oknem.
Spacer na cmentarz stał się moim ulubionym zajęciem. Badanie historii zmarłych, wyobrażanie sobie ich, gdy jeszcze byli dziećmi, gdy biegli wzdłuż jeziora, z urwanym przydrożnym polnym kwiatem, który nieśli swym matkom w najczulszym prezencie.
Albo, gdy już byli więksi, gdy z łopoczącym sercem stali w deszczu czekając na spotkanie z pierwszą miłością. Widzę ich zachwyt, gdy ujrzeli swoje nowonarodzone dziecko.
- Syn?
Nie, córka. Córka, jaka piękna! Do matki podobna. Nie, do ojca też trochę. Do ciotki Gertrudy. Do wujka Josefa. Schowajcie ją, kochani, ukryjcie w pościeli, ukryjcie za piecem, w szafie, w komórce na węgiel, ukryjcie ją szybko, żołnierze idą…
Mała Rosie leży po prawej stronie od wejścia na cmentarz. Zmarła 21 stycznia 1945 roku. Śnieg wtedy padał, jak dziś, podobnie jak dziś, wiał wiatr.
Nie pamiętam już nazwiska Rosie. Pamiętam tylko, że całkiem niedaleko, po drugiej stronie alejki jest też grób z moim nazwiskiem.
Filed under: Sens Życia
