„Nad Niemnem”? Nie czytałam. Nie dało się. Nudne było jak flaki z olejem. To kto powinien dostać lufę, ja czy Orzeszkowa?
Znowu dziś zdawałam maturę. Prawda jest taka, że ja maturę zdawałam już kilkadziesiąt razy, ale zawsze z matematyki. I zawsze z tym samym skutkiem. W ostatniej chwili przed egzaminem okazywało się, że nie odrobiłam pracy domowej i nie zostałam dopuszczona do egzaminu dojrzałości. Znacie ten sen? Ja znam aż za dobrze. Ale tym razem, trzeba przyznać, było inaczej.
Tym razem było jeszcze gorzej!
Dziś w nocy, drodzy Państwo, zdawałam maturę z języka polskiego. Najpierw wielki stres. Oczywiście wieść o tym, że mam znów zdawać, doszła do mnie zbyt późno. Opasłe bruliony z pytaniami, zagadnieniami, streszczeniami, całym tajemnym materiałem nie do przebrnięcia leżały obok mnie, skołowanej niezbyt młodej abiturientki, którą się znowu stałam. A w mojej głowie pustka. No nic, będę czarować, będę lać wodę, nie ma wyjścia. Nic nowego w końcu. Przez całe życie zdawałam się na improwizację i grę złudzeń. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, abym i teraz zaczęła kleić z pajęczyn treść, jak moja babcia Stasia z pajęczyn kleiła kryzysowe ciasto. Kryzysowa moja wiedza, kryzysowe życie, kryzysowy życia efekt. Jak z rana, tak i do wieczora, matka mówiła i wywróżyła. Nigdy nie wyjdę z ciemności pozorów, nigdy diamentem wiedzy nie błysnę. Siadam zatem do ławki, w ławce oprócz mnie czterech młokosów maturzystów, którzy z miejsca proponują:
- Pani na kolana nam siądzie!
Zakłopotana, że oto ja, sędziwa kobieta (wobec młokosów, których suma lat ledwie mój wiek przekracza) mam siedzieć na ich kolanach? Weź się powieś, jak miejsca nie ma. Przecież nie będę matury na stojąco pisać. Wszystko można pisać na stojąco, ale nie maturę! Każdy tekst może powstać w każdej pozycji. Wiersze, książki, poematy, co tylko sobie wymarzysz, możesz pisać choćby w locie na bungie. Ale nie tak kamienny tekst jak egzamin dojrzałości! Praca maturalna to posąg słowa, grobowiec frazy. To można jedynie w ławce, w białej bluzce i w sztywnej pozie rylcem długopisu wykuwać. I na nic twoja miłość do książek. Choćbyś książki do tej pory połykał – tym osobliwym egzaminem się zadławisz. Choćbyś pisał jak Gombrowicz – ta rozkraczona klasówka dowiedzie, że pisać nie umiesz. Choćbyś był uskrzydlony literaturą – spadniesz niczym Ikar osmalony krzyżowym ogniem pytań testowych.
Tak sobie rozmyślam wspominając tegoroczne tematy maturalne, gdy nagle wchodzi egzaminator i teraz to już – myślę – miarka się przebrała. To mój kolega z liceum! Krzysiek! Noż, kurde, jak to?! Przecież z polskiego zawsze byłam od niego lepsza! Przynajmniej taki stwarzałam pozór! Krzysiek udaje, że mnie nie zna, udaje, że moich pretensji nie słyszy i jak gdyby nic, dyktuje pytania. Których ja nawet zapisać nie umiem! Słucham, uszom nie wierzę, co on mówi?! Nie rozumiem treści, niby to po polsku, ale wykręcone jakieś, kosmate, poplątane. Co to za zdania? Co za składnia? Po jakiemu to jest, panie profesorze? Tak się mówi po polsku, droga komisjo? Ja tego nie rozumiem. Nic nie rozumiem, nic nie napiszę.
Wstaję zatem z kolan pryszczatego maturzysty, nie będę przecież cennego czasu tracić, tym bardziej że już dzwonią z biura, tekst do Magazynu BE mam w plecy, „w plecy” to właściwie za mało powiedziane – jeśli chodzi o Magazyn BE, to jestem, drodzy państwo, w permanentnej zapaści z dwutygodniowym systematycznym opóźnieniem. Jeszcze blog, Dzieło Mojego Życia też leży i płacze, a ja tu marnuję czwartą godzinę nad pustą kartką. Co mam napisać, skoro nie mam nic do napisania? Być może egzamin dojrzałości jest nie dla mnie, być może ten powracający w kółko koszmar świadczy o tym, że wciąż jestem niedojrzała? Trudno. Wychodzę.
Krzysiek kątem oka w moją stronę zerka, pogardliwie się krzywi. Znam ja tę minę, zawsze miał taką, gdy z matematyki odpytywana milczałam. Trochę mi wstyd, ale co tam, życie wszak toczy się dalej, świat się kręci także z niedojrzałymi. Ale Krzysiek nie daje za wygraną i sugeruje kolejny temat-mogiłę:
- Orzeszkowa? Nad Niemnem?
Znów mrok, znów ściana, bezdech niewiedzy. Nie czytałam! Nie czytałam „Nad Niemnem”! Nie dałam rady! Nudne było! Flaki z olejem! To w ogóle nie była książka! Książka to jest przygoda! Książka to wyprawa w nieznane. Książka to miłość. Jak można kogoś zmusić do miłości? Jak można kazać komuś ślęczeć nad betonowym tekstem, by potem zmuszać go do pisania betonowych fraz? Kto ponosi winę za to, że książki się nie da przeczytać? Czytelnik, czy autor?! Kto powinien dostać lufę? Ja czy Orzeszkowa?
Znów chcę wychodzić, ale czuję, że czegoś jednak nie zrobiłam. Owszem, nie napisałam ani jednego zdania, ale czy na pewno nic nie mam do powiedzenia? Pusta kartka jest owszem, całkiem ładna, ale czegoś tu brakuje… Samolot zrobić? Nie. Zgnieść, rzucić w okno? Szkoda. I nagle: eureka! Wiem! Wiem, co odpowiedzieć na te wszystkie dziwne pytania. Wiem, jak omówić „Żołnierskie emocje bohaterów „Potopu” H. Sienkiewicza, stany emocjonalne, zachowania i sytuacje postaci na podstawie przytoczonego fragmentu” (Boże, ósmy raz zaglądam do pliku źródłowego, bo nie mogę tego polecenia zapamiętać). Biorę więc pióro i z pełnym przekonaniem i z pełną odpowiedzialnością piszę na białym arkuszu życia swój codzienny egzamin dojrzałości:
„Sylwia Kubryńska”.
Filed under: Sens Życia Tagged: język polski, matura 2014, matura z polskiego, Orzeszkowa
