Po cichu zazdroszczę Kai Malanowskiej, że jej w ogóle zapłacili
Przeczytałam wywiad z Kają Malanowską, zainspirowany jej wpisem na Facebooku, że w 16 miesięcy ciężkiego pisania zarobiła tylko 6 800 złotych i chce sobie przez to strzelić w łeb. Świetny powód. Ja w ogóle uwielbiam poważne powody do strzelania sobie w łeb. 6 800 zł może się wydawać argumentem żelaznym. Nie wiem jak wy, ale ja na 6800 zł bez namysłu odpaliłabym giwerę. Niestety nie mogę. Nie mam tych 6 800 zł.
Zacznijmy od początku. Jak to jest napisać książkę? Ja pisałam swoją 1,5 roku. Malanowska podobnie – 16 miesięcy. Po osiem godzin dziennie. To daje 2 560 godzin pracy. Przeliczając na strony (książka ma jakieś 300 stron) – jedna strona powstawała w ponad 85 godzin. Ktoś zaraz zakpi, że ryła ją dłutem w kamieniu. Zgadzam się. Książkę ryje się dłutem w kamieniu. Podobno Bułhakow pisał swoje dzieło 10 lat. Ile to wychodzi na stronę? Cóż, kamień papieru jest twardy. Ale nie ma innego wyjścia. Trzeba w nim ryć. Mimo że człowiek zapomina zjeść śniadanie, a jak przypomni sobie około północy, że jeszcze nie jadł, wpada mu do głowy nowy wątek i ryje na czczo do rana.
Każda myśl, każdy przedmiot na parapecie, każde spojrzenie w okno, rozmowa ze znajomym, jazda autobusem, zakupy w lumpeksie, wizyta na poczcie, kanapka, butelka wódki, wszystko, absolutnie wszystko każe ryć w kamieniu kolejną stronę i nie ma siły, która to zatrzyma. Zatrzymać może tylko jedno nieszczęście, a nieszczęścia tego nikomu nie życzę, bo jest to najstraszliwsza z możliwych możliwości i nazywa się, do wyboru: Wielkie Nic, Pustka, Zapadka, Niemota.
Ale tu nie ma mowy o Niemocie. Jest twórczość, jest wena. Co nam przyświeca? Pieniądze? Ile? 6 800 złotych? 5 000 złotych? 200 złotych? 14 milionów dolarów? Nie wiem. Ja nie wiem, jakie pieniądze są w stanie zatrzymać, bądź poruszyć proces tworzenia. Jaki zamysł sprzedania książki wzruszy twórcze zwoje mózgowe artysty? Ile zer na koncie ją uszlachetni? I do kogo mieć żal, jeśli zer jest za mało?
Mnie też w pewnym momencie opętało. Opętuje mnie zawsze, gdy siadam do pisania. Robię to na własne ryzyko, bo jakże miałabym inaczej? Że co? Że po napisaniu miałabym żal, że się nie sprzedało? Albo: sprzedało się zbyt tanio? W przeliczeniu na miesiąc od napisania – zbyt skromnie? Czy reżyser, którego film okaże się klapą, może mieć pretensje?
Ale nie popadajmy w koleiny. Są bowiem inne sprawy, o których być może nie wiecie. Może przy okazji ktoś powie, jak to jest być pisarzem (artystą, muzykiem, przedsiębiorcą – niepotrzebne skreślić) w Polsce. Ja mogę być pierwsza. Proszę bardzo. Na wstępie tylko zaznaczę, że po cichu zazdroszczę Malanowskiej, że jej w ogóle zapłacili.
Moja książka wyszła drukiem w 2011 roku. Miała świetną promocję, którą zrobiłam głównie ja sama przy wielkiej pomocy serdecznego przyjaciela znającego rynek mediów. Mój wydawca nie zrobił prawie nic, jakby w ogóle nie interesowała go sprzedaż. Ale i tak o książce mówiono w TVN, w TVP, w radio, pisano w kolorowych gazetach, w najpopularniejszych dziennikach, na blogach, diabli wiedzą gdzie jeszcze. Mały wywiad na temat książki opublikował nawet FORBES (wg ostatniego filmu Scorsese: szczyt lansu). Przez kilka pierwszych tygodni od wydania książka nie schodziła z internetowej listy TOP Empiku. Można powiedzieć – raj promocyjny. Ale dla kogo ten raj? Książka kosztuje 32 złote. Część zabiera księgarz, część dystrybutor. No i wydawca oczywiście. Dla mnie, według umowy miało być, uwaga:
2 złote.
Miało być. Do dziś nie dostałam z tytułu sprzedaży książki ani jednej dwuzłotówki. Wydawca nie odbiera telefonów.
Ile jest takich autorów jak ja? Osobiście znam kilku. Znam też takich, którzy marzą, by się znaleźć choć na takim etapie. Żeby ich dzieło w ogóle powstało. Żeby ujrzało światło dzienne. Żeby było, namacalne, pachnące, wydrukowane, fizyczne. Żeby stało na półce w księgarni, żeby ktoś je przeczytał. Żeby ktoś pochwalił! Nieważne, że non-profit. Z czego więc żyje pisarz? Kaja Malanowska mówi, że pisarz ma “mamusię”, albo bogatego małżonka. Ale są tacy, co nie mają ani “mamusi”, ani bogatego małżonka, mają za to dzieci na utrzymaniu i oprócz pisania książek muszą dodatkowo pracować. Większość moich znajomych pisarzy pracuje. Ja też. Pracuję na etacie osiem godzin dziennie. Poza tym piszę do czasopism, dorabiam jak umiem. Mam to szczęście, że robię to co lubię, a gdy mnie opęta, rzucam się do pisania. Nie mam czasu strzelać sobie w łeb.
Malanowska wiedziała, jakie ma warunki wydawnicze. Zarobiła proporcjonalnie do wysokości sprzedaży i warunków wcześniej ustalonych z wydawcą. Oczywiście wolałabym, żeby zarobiła lepiej. Wolałabym, żeby wydawcy płacili pisarzom więcej, wolałabym, żeby płacili w ogóle. Wolałabym, żeby w Polsce ludzie kupowali więcej książek, a mniej wydawali na ciuchy w H&M. Ostatnio strzelano z ostrej amunicji do pracowników szwalni w Kambodży, którzy ośmielili się protestować przeciwko głodowym zarobkom. Szyją właśnie dla H&M, Zary i GAP. Nie mają za co żyć. Nie mają “mamusi”, ani bogatego męża, a ich dramat nie może znaleźć ujścia w poście na Facebooku.
Filed under: Pieniądze, Sens Życia Tagged: Kaja Malanowska, zarobki pisarzy
