Najbardziej bali się pytania o zawód. Ich zawód to był największy zawód życia, coś co kiedyś błysnęło nadzieją, a potem wyssało z nich krew, przemieliło na papkę i wyrzygało na bruk
Teresa pracowała w banku i jak większość pacjentów szpitala w Gołdapi, z tej pracy wylądowała na zwolnienie, potem na terapię, w końcu tutaj. Szpital psychiatryczny gościł pracowników banków różnego szczebla. Byli zatem zwykli pracownicy, tak zwani szeregowi, zajmujący się sprzedażą kart kredytowych i obsługą firm. Opowiadali, że w pracy był mobbing, nie mieli kiedy zjeść kanapki, szef ich rugał i pomiatał, wszystkim znajomym już powciskali kredyt, a na wszelkie sugestie, że na przykład starsza pani ma zaledwie rentę i nie będzie mogła spłacić kredytówki – otrzymywali radykalny rozkaz z góry zawarty mniej więcej w takich słowach: – Banan na twarzy i dzida za ladę!
Bez dyskusji.
Ci pracownicy mieli jeszcze i tak dużo energii, zdarzało im się chcieć nawet wyskoczyć do pobliskiej „Matrioszki” na browar, albo jeszcze lepiej: na kartacze z wódką. Ale leczyła się tu też była kadra kierownicza banków. Z kadry kierowniczej trudno było cokolwiek wycisnąć, oni już znaleźli się na poziomie dramatycznym, z trudem wstawali z łóżek, z trudem wychodzili z pokojów, z trudem poruszali się po zawiłych korytarzach szpitala. Przypominali pacjentów po lobotomii z filmu „Lot nad kukułczym gniazdem”, a ich pobyt w sanatorium albo dopiero rozpoczynał żmudną podróż po oddziałach psychiatrycznych, albo był kolejnym aktem desperackiego ratunku czegoś, co im jeszcze po korporacyjnym praniu mózgu pozostało. Nie nawiązywali kontaktu z innymi, unikali spojrzeń i rozmów. Bali się własnego cienia, a najbardziej bali się pytań z kategorii: zawód. Ich zawód to był największy zawód życia, coś co kiedyś błysnęło nadzieją, a potem wyssało z nich krew, wyrwało wątrobę i serce, przemieliło na papkę i wyrzygało na bruk.
Teresa miała za sobą już jedno wyrzyganie siebie, wyrzygał ją bowiem balet, wyrzygał ją festiwalowo, natychmiast po kontuzji kostki, zanim jeszcze skończyła dwadzieścia pięć lat. A teraz przyjechała do szpitala, nie przyznając się za żadne skarby, jak bardzo czuje się znów wyrzygana. Wyrzygana brutalnie i co ważne: dyscyplinarnie przez potwora o tysiącu głowach, pod nazwą Bardzo Kolorowy i Przyjazny Bank Kredyt Zero Procent.
Jest to fragment powieści, pt. „30 sekund”, którą własnie piszę.
Kategoria: 30 sekund, Sens Życia Tagged: bank, depresja, pracownicy banków, szpital uzdrowiskowy Gołdap
